29.01.2011 18:52
Szczęście
Długo nie pisałem. Czas naprawić braki ;-)
Jak sięgnę
pamięcią do wspomnień z mojego dotychczasowego życia to
stwierdzam, że wszystkie moje marzenia się spełniały i nadal
spełniają. I że ciągle muszę wymyślać nowe. Bez nich nie potrafię
żyć ani działać. Gdyby nie one to bym siedział całymi dniami
przed TV i oglądał seriale popijając piwem z lodówki i
zagryzając zimną pizzą z poprzedniego dnia tyjąc przy okazji na
potęgę. Dzięki temu, że dbam aby zawsze mieć kilka marzeń na
podorędziu motywuję się do działania i robienia czegoś więcej, i
lepiej, i mocniej, i wytrwalej, i do skutku :-)
Do tego
wszystkiego wychodzi na to, że najwięcej radości i prawdziwie
satysfakcjonującej pracy wymagały ode mnie marzenia, które
spełniałem wbrew innym ale zawsze w zgodzie ze sobą. Pomagała mi
w tym nie tylko moja wrodzona przekorność ale również
intuicja, pewnego rodzaju pozarozumowe (podświadome) poczucie, że
robię coś co jest dla mnie OK nie robiąc jednocześnie nikomu
krzywdy. Na spełnienie niektórych marzeń musiałem czekać
na właściwy moment przez długie lata a inne spełniały się od
tak.
Patrząc w przeszłość doszedłem do wniosku, że po
pierwsze muszę się słuchać mojej intuicji (do tej pory nigdy mnie
nie zawiodła), a po drugie muszę się bardzo pilnować, żeby jej
nie pomylić z emocjami co nie jest czasem takie proste :-)
Intuicja podpowiada mi co jest mi przeznaczone, pokazuje
odpowiedni moment do podjęcia właściwych działań i realizuje
kolejne kroki do osiągnięcia celu jakim jest spełnienie. Zawsze
jest w równowadze i spójności z rozumem i emocjami
nie pozwalając wybić się żadnemu z nich.
Kiedy rządziły
emocje to intuicja była zagłuszana, rozum siedział cicho a ja
popełniałem gigantyczne pomyłki :-)
Kiedy zaś rządził rozum
to intuicja szła do kąta a panoszył się strach i brak działania
bo przecież wiadomo, że coś się na pewno nie uda :-)
Tylko
wtedy, kiedy była równowaga i spokój z poczuciem
pewności oraz szczyptą niepewności to intuicja kierowała moimi
działaniami i otaczała wydarzeniami prowadząc do celu jak po
sznurku.
Intuicja w moim przypadku jest pewnego rodzaju
kwintesencją oraz synergią rozumu i emocji - tak to w każdym
razie czuję.
Czasem mam też takie wrażenie, że wszystko co
się dookoła mnie dzieje jest jakąś gigantyczną układanką
rozsypanych puzzli. Chwilami niektóre z nich się
dopasowują tworząc jakiś epizod, zdarzenie, spotkanie. Tworzy się
wtedy jakiś okruch czegoś większego nie udostępniając mi pełnego
obrazu - jest tylko ten jeden ułożony fragmencik, który
czasem dopasowuje się do innego, przypadkiem ułożonego a czasem
pozostaje sam bez dopasowania. Bywa też i tak, że gdy nadejdzie
odpowiedni moment to nagle doznaję olśnienia i jestem w stanie
połączyć fragmenty w większy kawałek, który i tak jest
tylko okruchem większej całości. W takim przypadku jednak zaczyna
się rysować już jakiś wzór, jakaś idea, pomysł na
poszukiwanie i dopasowywanie innych fragmentów
układanki.
Do rzeczy. Na podstawie powyższych
wyjaśnień zamierzam opisać jak to było z moim zamotofiurdzeniem
przechodząc od pierwszych fragmentów ułożonych puzzli
czyli zetknięcia z jednośladami, poprzez okres błędów i
wypaczeń, wielki powrót i wreszcie nabycie pierwszej
własnej najprawdziwszej maszyny motocyklem zwanej. Nie kończąc na
samym zakupie a bazując na wyłaniającej się z mgieł niepewności
wizji, mam również plany na przyszłość bliższą i dalszą
bez ograniczania się celem końcowym :-)
Zaczynamy.
Wiadomo, dzieciństwo. Początkowy brak samoświadomości. Nauka
podstawowych czynności, w tym - jazdy rowerem. Nie bardzo
pamiętam jak to było jednak pamiętam, że kiedy tylko ogarnąłem
bike'a zacząłem na nim wariować - hamowanie z blokadą tylnego
koła i obrotem o 180 st w stosunku do pierwotnego kierunku jazdy
było normą (czyżby zapędy stunterskie?). Siniaki też :-)
Nie
obce mi było również przebijanie się przez dzikie leśne
ostępy i nieoznaczone na mapach dróżki gubiąc się nie raz,
zawsze jednak odnajdując drogę do domu (nie było wtedy
GPS-ów ani telefonów komórkowych). Wyłaziły
ze mnie zapędy do podróżowania w nieznane :-) W sumie to
nie ma się co dziwić - od drugiej klasy podstawówki byłem
dzieckiem z kluczem na szyi i nie raz zdarzało się, że droga do
lub ze szkoły była baaardzo długa z niejednokrotnym pominięciem
samej szkoły ;-)
Nie ma się czym chwalić i proszę drogie
dzieci nie róbcie tak jak ja ;-)
Wykształciły się
wtedy moje zapędy do szalonej turystyki :-)
Wracając
do jednośladów - w końcu człowiek dorósł nieco -
tak do nastu lat i nagle, nie wiadomo skąd i jak odkrył, że jest
bytem oddzielnym, samo stanowiącym, zależnym od innych ale jednak
osobnym. Zaczęły się rodzić świadomie własne pomysły, marzenia,
chęci i plany. Od tego momentu trzeba się było nauczyć je
realizować.
Miałem kolegę w podstawówce,
który interesował się motoryzacją (niech będzie kolega
"W"). Jako, że czasy były jakie były to zająć się trzeba było
motoryzacją w zasięgu ucznia podstawówki czyli małymi
jednośladami w postaci motorowerów. Kolega przy moim
drobnym współudziale grzebał w swojej motorynce (marki
Romet). Rozebraliśmy ją na części pierwsze włącznie z pełną
rozbiórką silnika aż do ostatniej śrubeczki a potem po
wymianie niezbędnych części złożyliśmy to do qpy i
uruchomiliśmy.
Kolega śmigał aż się kurzyło a ja tylko
zazdrościłem :-) I tak zazdroszcząc naciągnąłem rodziców
na zgodę bym nabył własny motorower - trochę za własne
skarbonkowe a trochę dołożyli w każdym bądź razie pewnego dnia
stanął przede mną śliczny czerwony sprzęcior nabyty drogą kupna
od innego kolegi. Był to nieśmiertelny Romet w wersji jakiejś tam
Ogaropodobnej przerobiony nieco na wygląd w stylu "a la chopper"
:-)
Razem z "W" rozebraliśmy na części pierwsze silnik i co
tam jeszcze trzeba było rozebrać i ponownie złożyliśmy w jedną
całość. Był to już całkiem poważny sprzęt bo skrzynię miał
trzybiegową z dźwignią nożną a nie jak w tamtych czasach z
najpopularniejszym przełączaniem biegów w lewej manetce.
Nożna skrzynia miała to do siebie, że była "prawie jak" w
prawdziwym motocyklu no i dużo bardziej precyzyjnie włączało się
biegi (oczywiście pod warunkiem dobrego stanu części składowych
oraz poprawnego montażu).
Jeździłem tym motorowerem sporo
jednakże z powodu, iż był to sprzęt za "poważną kasę" to nie
stunciłem na nim tylko używałem wyłącznie do wycieczek bliższych
i dalszych.
Najdalsza moja podróż wyniosła w sumie
110 km (tam i z powrotem). W czasach kiedy nie było obowiązku
jeżdżenia w kasku, o ciuchach "motocyklowych" to się nawet
nie słyszało i biorąc pod uwagę wiek kierowcy, takie "dalekie"
wyprawy były czystym szaleństwem :-)
Skończyła się
podstawówka, zaczęło liceum. Nowi koledzy (i koleżanki) i
nowe szanse na poznanie kogoś wyposażonego w jednoślad. Kolega
"W" z podstawówki zamienił w międzyczasie motorynkę na
WSK-ę 125 cm3 a zaraz krótko potem na 175 cm3. I śmigał
nią na razie po działkowych dróżkach zanim zrobił prawko
kat. A. Potem już legalnie poruszał się po drogach publicznych
jako motocyklista.
Ja tymczasem pomykałem sobie spokojnie na
Romeciątku.
W liceum poznałem kolegę (niech będzie "J"),
który to posiadał w swoim wyposażeniu skuter Simson -
niestety, nie pamiętam co to był za model i typ ale na pewno miał
pojemność 50 cm3. Pomykał za to do 75 km/h i to w dwa ciała nań -
sprawdzone było empirycznie.
Ach! Co to był za sprzęt! Jak
ja koledze "J" zazdrościłem :-) Simsonik nie psuł się, nie
"pocił", zawieszenie miał "jak w mercu", silnik cichuteńko
pyrkał, mało palił, miał gigantycznego kopa i śmigał z zawrotnymi
prędkościami :-) Oczywiście wszystko z perspektywy małolata
jeżdżącego Romeciątkiem maks 40 km/h.
Zachorowałem wtedy na
chęć posiadania czegoś więcej niż motorower marki Romet. W
marzeniach był wtedy Simson S51, albo jakiś skuter albo WSK-a 125
cm3 ale to dopiero jak zdam kat. A. Jeśli w ogóle zdam.
Oliwy do ognia dolał inny kumpel z klasy, nowobogacki,
który "śmiał" przyjechać do szkoły prawdziwym motocyklem,
wypasionym Japończykiem - oczywiście bez wiedzy i zgody
rodziców (i nauczycieli) oraz bez prawka. Tutaj też nie
pamiętam co to był za sprzęt jednak na pewno jakiś ścigacz -
możliwe, że o pojemności "marne" 125 cm3 lub 250 cm3 ale dla nas
wtedy był to prawdziwy gigant - motocykl niedoścignionych marzeń
:-) Zazdrościliśmy mu wszyscy tej maszyny wiedząc jednocześnie,
że głupi jest jeżdżąc nielegalnie i bez wiedzy dorosłych.
Niestety, czasy były trudne i nawet nabycie używanego skuterka
czy Simsonka stanowiło finansową barierę nie do przebicia dla
niezarabiającego nastolatka.
Rodzice tutaj nie bardzo
chcieli wspomóc bo dla nich to też finansowo nie było
łatwe a i perspektywa syna pomykającego na czymś co jedzie
szybciej niż rower była ciężka do przełknięcia. I pewnie to
drugie było ważniejsze niż to pierwsze ;-)
Do tego
wszystkiego kolega "J" zachorował na białaczkę i zmarł biedak
praktycznie tuż przed maturą.
Odwiedziłem w zeszłym roku
jego grób na cmentarzu. To był moment kiedy miałem już
moją Niebiaszkę. Nagle zdałem sobie sprawę, że wszystko co było z
nim związane jest częścią mojej motocyklowej układanki.
I
wspomnienia wróciły. Wspaniałe wspólne wypady na
skuterku. Ten szalony, nielegalny "pęd" z prędkością 75 km/h.
Nocne powroty do domu i przemarznięte łapy. I dreszcze z zimna
albo buzującej adrenaliny lub jedno i drugie. Uślizgi na mokrej
nawierzchni. Jeżdżenie osiedlowymi uliczkami. "Ucieczki" przed
policją/milicją. Dzielenie się opowieściami o jednośladowych
przygodach. Marzenia o następcach naszych "ścigów". I
pamięć o tych rozmowach w szpitalu. O nadziejach na wyzdrowienie.
O kolejnych informacjach o stanie zdrowia. O ostatnim spotkaniu.
O tragicznej informacji. I pamięć o pogrzebie. Niesłychane
poczucie straty. Przyjaciela. Pozostały wspomnienia wspaniałych
chwil. Same dobre i szczęśliwe. Dziękuję Ci "J" za wszystko. Za
to jaki byłeś, za Twoje zakręcenie i szaleństwa. Za ciągłą pogodę
ducha i wiarę do końca. Jesteś częścią mojej motocyklowej
tożsamości i nic tego już nie zmieni. Proszę Cię żebyś za każdym
razem kiedy wsiądę na motocykl pilnował mnie abym nie popełniał
jakiś głupstw - przejmij na te chwile miejsce mojego Anioła
Stróża i wiernie go zastępuj :-) Jeszcze raz dzięki za
wszystko i proszę o więcej stary druhu ;-)
Człowiek
dorastał. Liceum trwało. Nadszedł w końcu czas by zrobić prawo
jazdy. Rodzice się ucieszyli - pewnie mieli nadzieję, że
przesiądę się z motoroweru do samochodu. Nie pomylili się.
Jak wiadomo aby mieć prawo jazdy trzeba zrobić badania
lekarskie a że mam wzrok taki sobie to okulista okazał się
wyrocznią i katem :-(
Nie zezwolił na zdawanie na kat. A
stwierdzając, że mój stan oczu na to nie pozwala. I tak
zapadł wyrok - nigdy nie będę jeździł motocyklem bo wzrok mi się
już nie poprawi - brak widzenia obuocznego wklucza jakąkolwiek
szansę na legalne poruszanie się "dorosłym" jednośladem. To był
czas kiedy mając zwykłą kartę rowerową można było śmigać
jednośladami o pojemności do 50 cm3 i prędkości do 45 km/h.
Niby mając zdane prawko kat. B mogłem nadal poruszać się
motorowerem jednak tylko nim czyli sprzętem o pojemności do 50cm3
a to już mi nie wystarczało. Doszły do tego zmienione przepisy
wprowadzające obowiązek noszenia kasku dla motorowerzystów
(i wprowadzające kartę motorowerową ale mając już prawko kat. B
nie miało to znaczenia - obowiązek posiadania kasku jednak już
tak). Kolejny niemały wydatek. Skutecznie mi się odechciało.
Prawko kat. B zrobiłem bezproblemowo zaraz po kursie i za
pierwszym podejściem. Motorower sprzedałem i po dozbieraniu kasy
nabyłem moją pierwszą puszkę - oczywiście używanego "Malucha"
czyli Fiata 126p. Rodzice byli przeszczęśliwi.
W
międzyczasie dowiedziałem się, że inny kumpel z liceum nabył
sobie ścigacza i rozwalił się na nim niedługo potem dołączając do
podróżników niebieskich autostrad. Mój
motocyklizm definitywnie umarł. A raczej zapadł w śpiączkę o czym
się przekonałem wiele lat później.
Zaczął się czas
"błędów i wypaczeń".
Jak do tego doszło, że
dziś jestem legalnym posiadaczem prawka kat. A, jak kupowałem
swój pierwszy motocykl i jak planuję moją przyszłość
związaną z motofiurdą będzie w kolejnym lub kolejnych wpisach.
Się okaże jak mi będzie szło bo ciężko jest opisać tak ważne dla
mnie wydarzenia w dwóch słowach ;-)
Pozdrufka
Komentarze : 18
Do kolejnego wpisu to trochę czasu jeszcze minie :-)
Normalnie sobie poradziłem - pobadali, potestowali i dali :-D
Byłem wielce uradowany z tego faktu, że jednak się nadaję i wada nie jest aż taka duża :-)
Mimo wszystko jeżdżę ostrożnie bo wiem, że z powodu wady ocena odległości nie jest w pełni dokładna :-D
Pozdro
czekam na kolejny wpis... Rowniez mam problemy z widzeniem obuocznym. Na wiosne chce zaczac kurs A+B i mam nadzieje, ze jakos przeslizgne sie przez sito medycyny... Ciekawi mnie, jak Ty sobie poradziles? Pozdrawiam
Drogi bebasku. sporo wody upłyneło od twojego ostatniego wpisu, kilometrów też już pewnie nakręciłeś troszkę, a i spostrzeżenia po "wiosennym przebudzeniu" chyba masz. Podziel się nimi z nami. czekam na kolejne wpisy
Nie no mówię o tym jednym ;). Reszty jeszcze nie czytałem zostawię sobie na następne noce
Ales sie upisał ;)
Gratulacje ;]
Zajrzyj tu i jak mozesz przeslij znajomym :
http://www.ostrowiecnr1.pl/konkursy/konkurs-walentynkowy-dla-par-od-zaka/zdjecie-6/glosuj/
beebas może i długie wyszło ale dobre :D, podniosłeś mnie na duchu w zimowej szarości czekamy na dalsze wpisy Pozdrawiam !:)
osom...
Beebas ile ja czekałem na wpis od Ciebie. Nie wyobrażasz sobie ;) Genialnie piszesz. Przed oczami miałem fragmenty własnego dzieciństwa, a kolory w pokoju zamieniły się z sepią. Zmiażdżyłeś mnie po prostu.
Powrót w wielkim stylu! :) Dobrze, że po osiągnięciu swych marzeń stawiasz przed sobą kolejne cele. Dzięki temu człowiek nie pozostaje w stagnacji, rozwija się i prze do przodu. Wpis mi się bardzo podobał i z niecierpliwością czekam na Twoje dalsze przemyślenia i przygody.
A nie mówiłem ? A nie mówiłem ? Masz bardzo fajne pióro. Aż mi w pokoju powiało tym sentymentem który wygląda z każdego kawałka twojego tekstu. Jest tu też potrzebny optymizm by sentyment nie stał się za ciężki...
A co do intuicji - znam to z autopsji.
Bardzo fajny wpis, miałem wrażenie jakbym go już kiedyś przeczytał... Takie Deja Vi miałem czytając ten tekst. Cóż, umysł ludzki jeszcze prędko nie poznany będzie. Nie mniej jednak czekam na ciąg dalszy. Lubię czytać wpisy kogoś dojrzałego, który przelewa swoje odczucia z perspektywy doświadczenia i upływu lat. To bardzo cenne. ;) Pozdrawiam! M.
Długie ale takie... od serca ;] Podoba mi się i czekam na następne ^^
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (14)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)