Najnowsze komentarze
komandos2011 do: Wpadłem w nałóg, pomocy!
trochę. tak samo ciagle forum tez ...
No to niech czyta :-) Zapraszam :-)
Marcin z Łodzi do: Wpadłem w nałóg, pomocy!
Moja żona powinna to przeczytać, t...
tamarixis do: Przebłysk świadomości
Z motocyklami jest tak, że najpier...
Bardzo lubię takie teksty dookolne...
Więcej komentarzy
Moje linki
<brak wpisów>

29.01.2011 18:52

Szczęście

Ja to mam jednak w życiu qpę szczęścia. Czasem się zastanawiam czy przypadkiem nie włamałem się do jakiegoś banku z fartami i czy nie okradam go z jego zasobów za co w końcu przyjdzie mi kiedyś zapłacić :-)

Długo nie pisałem. Czas naprawić braki ;-)
Jak sięgnę pamięcią do wspomnień z mojego dotychczasowego życia to stwierdzam, że wszystkie moje marzenia się spełniały i nadal spełniają. I że ciągle muszę wymyślać nowe. Bez nich nie potrafię żyć ani działać. Gdyby nie one to bym siedział całymi dniami przed TV i oglądał seriale popijając piwem z lodówki i zagryzając zimną pizzą z poprzedniego dnia tyjąc przy okazji na potęgę. Dzięki temu, że dbam aby zawsze mieć kilka marzeń na podorędziu motywuję się do działania i robienia czegoś więcej, i lepiej, i mocniej, i wytrwalej, i do skutku :-)
Do tego wszystkiego wychodzi na to, że najwięcej radości i prawdziwie satysfakcjonującej pracy wymagały ode mnie marzenia, które spełniałem wbrew innym ale zawsze w zgodzie ze sobą. Pomagała mi w tym nie tylko moja wrodzona przekorność ale również intuicja, pewnego rodzaju pozarozumowe (podświadome) poczucie, że robię coś co jest dla mnie OK nie robiąc jednocześnie nikomu krzywdy. Na spełnienie niektórych marzeń musiałem czekać na właściwy moment przez długie lata a inne spełniały się od tak.
Patrząc w przeszłość doszedłem do wniosku, że po pierwsze muszę się słuchać mojej intuicji (do tej pory nigdy mnie nie zawiodła), a po drugie muszę się bardzo pilnować, żeby jej nie pomylić z emocjami co nie jest czasem takie proste :-)
Intuicja podpowiada mi co jest mi przeznaczone, pokazuje odpowiedni moment do podjęcia właściwych działań i realizuje kolejne kroki do osiągnięcia celu jakim jest spełnienie. Zawsze jest w równowadze i spójności z rozumem i emocjami nie pozwalając wybić się żadnemu z nich.
Kiedy rządziły emocje to intuicja była zagłuszana, rozum siedział cicho a ja popełniałem gigantyczne pomyłki :-)
Kiedy zaś rządził rozum to intuicja szła do kąta a panoszył się strach i brak działania bo przecież wiadomo, że coś się na pewno nie uda :-)
Tylko wtedy, kiedy była równowaga i spokój z poczuciem pewności oraz szczyptą niepewności to intuicja kierowała moimi działaniami i otaczała wydarzeniami prowadząc do celu jak po sznurku.
Intuicja w moim przypadku jest pewnego rodzaju kwintesencją oraz synergią rozumu i emocji - tak to w każdym razie czuję.
Czasem mam też takie wrażenie, że wszystko co się dookoła mnie dzieje jest jakąś gigantyczną układanką rozsypanych puzzli. Chwilami niektóre z nich się dopasowują tworząc jakiś epizod, zdarzenie, spotkanie. Tworzy się wtedy jakiś okruch czegoś większego nie udostępniając mi pełnego obrazu - jest tylko ten jeden ułożony fragmencik, który czasem dopasowuje się do innego, przypadkiem ułożonego a czasem pozostaje sam bez dopasowania. Bywa też i tak, że gdy nadejdzie odpowiedni moment to nagle doznaję olśnienia i jestem w stanie połączyć fragmenty w większy kawałek, który i tak jest tylko okruchem większej całości. W takim przypadku jednak zaczyna się rysować już jakiś wzór, jakaś idea, pomysł na poszukiwanie i dopasowywanie innych fragmentów układanki.

Do rzeczy. Na podstawie powyższych wyjaśnień zamierzam opisać jak to było z moim zamotofiurdzeniem przechodząc od pierwszych fragmentów ułożonych puzzli czyli zetknięcia z jednośladami, poprzez okres błędów i wypaczeń, wielki powrót i wreszcie nabycie pierwszej własnej najprawdziwszej maszyny motocyklem zwanej. Nie kończąc na samym zakupie a bazując na wyłaniającej się z mgieł niepewności wizji, mam również plany na przyszłość bliższą i dalszą bez ograniczania się celem końcowym :-)

Zaczynamy. Wiadomo, dzieciństwo. Początkowy brak samoświadomości. Nauka podstawowych czynności, w tym - jazdy rowerem. Nie bardzo pamiętam jak to było jednak pamiętam, że kiedy tylko ogarnąłem bike'a zacząłem na nim wariować - hamowanie z blokadą tylnego koła i obrotem o 180 st w stosunku do pierwotnego kierunku jazdy było normą (czyżby zapędy stunterskie?). Siniaki też :-)
Nie obce mi było również przebijanie się przez dzikie leśne ostępy i nieoznaczone na mapach dróżki gubiąc się nie raz, zawsze jednak odnajdując drogę do domu (nie było wtedy GPS-ów ani telefonów komórkowych). Wyłaziły ze mnie zapędy do podróżowania w nieznane :-) W sumie to nie ma się co dziwić - od drugiej klasy podstawówki byłem dzieckiem z kluczem na szyi i nie raz zdarzało się, że droga do lub ze szkoły była baaardzo długa z niejednokrotnym pominięciem samej szkoły ;-)
Nie ma się czym chwalić i proszę drogie dzieci nie róbcie tak jak ja ;-)
Wykształciły się wtedy moje zapędy do szalonej turystyki :-)

Wracając do jednośladów - w końcu człowiek dorósł nieco - tak do nastu lat i nagle, nie wiadomo skąd i jak odkrył, że jest bytem oddzielnym, samo stanowiącym, zależnym od innych ale jednak osobnym. Zaczęły się rodzić świadomie własne pomysły, marzenia, chęci i plany. Od tego momentu trzeba się było nauczyć je realizować.

Miałem kolegę w podstawówce, który interesował się motoryzacją (niech będzie kolega "W"). Jako, że czasy były jakie były to zająć się trzeba było motoryzacją w zasięgu ucznia podstawówki czyli małymi jednośladami w postaci motorowerów. Kolega przy moim drobnym współudziale grzebał w swojej motorynce (marki Romet). Rozebraliśmy ją na części pierwsze włącznie z pełną rozbiórką silnika aż do ostatniej śrubeczki a potem po wymianie niezbędnych części złożyliśmy to do qpy i uruchomiliśmy.
Kolega śmigał aż się kurzyło a ja tylko zazdrościłem :-) I tak zazdroszcząc naciągnąłem rodziców na zgodę bym nabył własny motorower - trochę za własne skarbonkowe a trochę dołożyli w każdym bądź razie pewnego dnia stanął przede mną śliczny czerwony sprzęcior nabyty drogą kupna od innego kolegi. Był to nieśmiertelny Romet w wersji jakiejś tam Ogaropodobnej przerobiony nieco na wygląd w stylu "a la chopper" :-)
Razem z "W" rozebraliśmy na części pierwsze silnik i co tam jeszcze trzeba było rozebrać i ponownie złożyliśmy w jedną całość. Był to już całkiem poważny sprzęt bo skrzynię miał trzybiegową z dźwignią nożną a nie jak w tamtych czasach z najpopularniejszym przełączaniem biegów w lewej manetce. Nożna skrzynia miała to do siebie, że była "prawie jak" w prawdziwym motocyklu no i dużo bardziej precyzyjnie włączało się biegi (oczywiście pod warunkiem dobrego stanu części składowych oraz poprawnego montażu).
Jeździłem tym motorowerem sporo jednakże z powodu, iż był to sprzęt za "poważną kasę" to nie stunciłem na nim tylko używałem wyłącznie do wycieczek bliższych i dalszych.
Najdalsza moja podróż wyniosła w sumie 110 km (tam i z powrotem). W czasach kiedy nie było obowiązku jeżdżenia w kasku, o ciuchach "motocyklowych" to się nawet nie słyszało i biorąc pod uwagę wiek kierowcy, takie "dalekie" wyprawy były czystym szaleństwem :-)

Skończyła się podstawówka, zaczęło liceum. Nowi koledzy (i koleżanki) i nowe szanse na poznanie kogoś wyposażonego w jednoślad. Kolega "W" z podstawówki zamienił w międzyczasie motorynkę na WSK-ę 125 cm3 a zaraz krótko potem na 175 cm3. I śmigał nią na razie po działkowych dróżkach zanim zrobił prawko kat. A. Potem już legalnie poruszał się po drogach publicznych jako motocyklista.
Ja tymczasem pomykałem sobie spokojnie na Romeciątku.
W liceum poznałem kolegę (niech będzie "J"), który to posiadał w swoim wyposażeniu skuter Simson - niestety, nie pamiętam co to był za model i typ ale na pewno miał pojemność 50 cm3. Pomykał za to do 75 km/h i to w dwa ciała nań - sprawdzone było empirycznie.
Ach! Co to był za sprzęt! Jak ja koledze "J" zazdrościłem :-) Simsonik nie psuł się, nie "pocił", zawieszenie miał "jak w mercu", silnik cichuteńko pyrkał, mało palił, miał gigantycznego kopa i śmigał z zawrotnymi prędkościami :-) Oczywiście wszystko z perspektywy małolata jeżdżącego Romeciątkiem maks 40 km/h.
Zachorowałem wtedy na chęć posiadania czegoś więcej niż motorower marki Romet. W marzeniach był wtedy Simson S51, albo jakiś skuter albo WSK-a 125 cm3 ale to dopiero jak zdam kat. A. Jeśli w ogóle zdam.
Oliwy do ognia dolał inny kumpel z klasy, nowobogacki, który "śmiał" przyjechać do szkoły prawdziwym motocyklem, wypasionym Japończykiem - oczywiście bez wiedzy i zgody rodziców (i nauczycieli) oraz bez prawka. Tutaj też nie pamiętam co to był za sprzęt jednak na pewno jakiś ścigacz - możliwe, że o pojemności "marne" 125 cm3 lub 250 cm3 ale dla nas wtedy był to prawdziwy gigant - motocykl niedoścignionych marzeń :-) Zazdrościliśmy mu wszyscy tej maszyny wiedząc jednocześnie, że głupi jest jeżdżąc nielegalnie i bez wiedzy dorosłych.
Niestety, czasy były trudne i nawet nabycie używanego skuterka czy Simsonka stanowiło finansową barierę nie do przebicia dla niezarabiającego nastolatka.
Rodzice tutaj nie bardzo chcieli wspomóc bo dla nich to też finansowo nie było łatwe a i perspektywa syna pomykającego na czymś co jedzie szybciej niż rower była ciężka do przełknięcia. I pewnie to drugie było ważniejsze niż to pierwsze ;-)
Do tego wszystkiego kolega "J" zachorował na białaczkę i zmarł biedak praktycznie tuż przed maturą.
Odwiedziłem w zeszłym roku jego grób na cmentarzu. To był moment kiedy miałem już moją Niebiaszkę. Nagle zdałem sobie sprawę, że wszystko co było z nim związane jest częścią mojej motocyklowej układanki.
I wspomnienia wróciły. Wspaniałe wspólne wypady na skuterku. Ten szalony, nielegalny "pęd" z prędkością 75 km/h. Nocne powroty do domu i przemarznięte łapy. I dreszcze z zimna albo buzującej adrenaliny lub jedno i drugie. Uślizgi na mokrej nawierzchni. Jeżdżenie osiedlowymi uliczkami. "Ucieczki" przed policją/milicją. Dzielenie się opowieściami o jednośladowych przygodach. Marzenia o następcach naszych "ścigów". I pamięć o tych rozmowach w szpitalu. O nadziejach na wyzdrowienie. O kolejnych informacjach o stanie zdrowia. O ostatnim spotkaniu. O tragicznej informacji. I pamięć o pogrzebie. Niesłychane poczucie straty. Przyjaciela. Pozostały wspomnienia wspaniałych chwil. Same dobre i szczęśliwe. Dziękuję Ci "J" za wszystko. Za to jaki byłeś, za Twoje zakręcenie i szaleństwa. Za ciągłą pogodę ducha i wiarę do końca. Jesteś częścią mojej motocyklowej tożsamości i nic tego już nie zmieni. Proszę Cię żebyś za każdym razem kiedy wsiądę na motocykl pilnował mnie abym nie popełniał jakiś głupstw - przejmij na te chwile miejsce mojego Anioła Stróża i wiernie go zastępuj :-) Jeszcze raz dzięki za wszystko i proszę o więcej stary druhu ;-)

Człowiek dorastał. Liceum trwało. Nadszedł w końcu czas by zrobić prawo jazdy. Rodzice się ucieszyli - pewnie mieli nadzieję, że przesiądę się z motoroweru do samochodu. Nie pomylili się.
Jak wiadomo aby mieć prawo jazdy trzeba zrobić badania lekarskie a że mam wzrok taki sobie to okulista okazał się wyrocznią i katem :-(
Nie zezwolił na zdawanie na kat. A stwierdzając, że mój stan oczu na to nie pozwala. I tak zapadł wyrok - nigdy nie będę jeździł motocyklem bo wzrok mi się już nie poprawi - brak widzenia obuocznego wklucza jakąkolwiek szansę na legalne poruszanie się "dorosłym" jednośladem. To był czas kiedy mając zwykłą kartę rowerową można było śmigać jednośladami o pojemności do 50 cm3 i prędkości do 45 km/h.
Niby mając zdane prawko kat. B mogłem nadal poruszać się motorowerem jednak tylko nim czyli sprzętem o pojemności do 50cm3 a to już mi nie wystarczało. Doszły do tego zmienione przepisy wprowadzające obowiązek noszenia kasku dla motorowerzystów (i wprowadzające kartę motorowerową ale mając już prawko kat. B nie miało to znaczenia - obowiązek posiadania kasku jednak już tak). Kolejny niemały wydatek. Skutecznie mi się odechciało.
Prawko kat. B zrobiłem bezproblemowo zaraz po kursie i za pierwszym podejściem. Motorower sprzedałem i po dozbieraniu kasy nabyłem moją pierwszą puszkę - oczywiście używanego "Malucha" czyli Fiata 126p. Rodzice byli przeszczęśliwi.
W międzyczasie dowiedziałem się, że inny kumpel z liceum nabył sobie ścigacza i rozwalił się na nim niedługo potem dołączając do podróżników niebieskich autostrad. Mój motocyklizm definitywnie umarł. A raczej zapadł w śpiączkę o czym się przekonałem wiele lat później.
Zaczął się czas "błędów i wypaczeń".

Jak do tego doszło, że dziś jestem legalnym posiadaczem prawka kat. A, jak kupowałem swój pierwszy motocykl i jak planuję moją przyszłość związaną z motofiurdą będzie w kolejnym lub kolejnych wpisach. Się okaże jak mi będzie szło bo ciężko jest opisać tak ważne dla mnie wydarzenia w dwóch słowach ;-)

Pozdrufka

Komentarze : 18
2012-01-26 11:05:04 morham

Do roboty !!! Pisać cosik obywatelu... póki Cię nie ocenzurowali ;)

2011-10-07 16:05:38 beebas

Do kolejnego wpisu to trochę czasu jeszcze minie :-)
Normalnie sobie poradziłem - pobadali, potestowali i dali :-D
Byłem wielce uradowany z tego faktu, że jednak się nadaję i wada nie jest aż taka duża :-)
Mimo wszystko jeżdżę ostrożnie bo wiem, że z powodu wady ocena odległości nie jest w pełni dokładna :-D

Pozdro

2011-10-07 15:54:01 Badger666

czekam na kolejny wpis... Rowniez mam problemy z widzeniem obuocznym. Na wiosne chce zaczac kurs A+B i mam nadzieje, ze jakos przeslizgne sie przez sito medycyny... Ciekawi mnie, jak Ty sobie poradziles? Pozdrawiam

2011-03-21 14:13:01 misiakw

Drogi bebasku. sporo wody upłyneło od twojego ostatniego wpisu, kilometrów też już pewnie nakręciłeś troszkę, a i spostrzeżenia po "wiosennym przebudzeniu" chyba masz. Podziel się nimi z nami. czekam na kolejne wpisy

2011-02-19 17:11:25 Jose

Nie no mówię o tym jednym ;). Reszty jeszcze nie czytałem zostawię sobie na następne noce

2011-02-19 13:28:10 beebas

@Jose: Ale mówisz o tym jednym czy o moich WSZYSTKICH? ;-)

2011-02-19 08:37:40 Jose

Kurde cała noc czytania :)

2011-02-09 18:31:57 Pietruch

Ales sie upisał ;)
Gratulacje ;]

Zajrzyj tu i jak mozesz przeslij znajomym :
http://www.ostrowiecnr1.pl/konkursy/konkurs-walentynkowy-dla-par-od-zaka/zdjecie-6/glosuj/

2011-02-03 09:12:09 beebas

Dzięki :-)

2011-01-30 15:29:19 ninja1992

beebas może i długie wyszło ale dobre :D, podniosłeś mnie na duchu w zimowej szarości czekamy na dalsze wpisy Pozdrawiam !:)

2011-01-30 13:25:15 offthe

osom...

2011-01-30 12:09:14 kampiszon

Beebas ile ja czekałem na wpis od Ciebie. Nie wyobrażasz sobie ;) Genialnie piszesz. Przed oczami miałem fragmenty własnego dzieciństwa, a kolory w pokoju zamieniły się z sepią. Zmiażdżyłeś mnie po prostu.

2011-01-30 08:47:29 miszi

a ten kuter to był pewnie Simson SR50 ;)

2011-01-30 08:38:49 miszi

Powrót w wielkim stylu! :) Dobrze, że po osiągnięciu swych marzeń stawiasz przed sobą kolejne cele. Dzięki temu człowiek nie pozostaje w stagnacji, rozwija się i prze do przodu. Wpis mi się bardzo podobał i z niecierpliwością czekam na Twoje dalsze przemyślenia i przygody.

2011-01-29 21:56:05 morham

A nie mówiłem ? A nie mówiłem ? Masz bardzo fajne pióro. Aż mi w pokoju powiało tym sentymentem który wygląda z każdego kawałka twojego tekstu. Jest tu też potrzebny optymizm by sentyment nie stał się za ciężki...

A co do intuicji - znam to z autopsji.

2011-01-29 20:54:43 Michaliński

Bardzo fajny wpis, miałem wrażenie jakbym go już kiedyś przeczytał... Takie Deja Vi miałem czytając ten tekst. Cóż, umysł ludzki jeszcze prędko nie poznany będzie. Nie mniej jednak czekam na ciąg dalszy. Lubię czytać wpisy kogoś dojrzałego, który przelewa swoje odczucia z perspektywy doświadczenia i upływu lat. To bardzo cenne. ;) Pozdrawiam! M.

2011-01-29 19:51:24 Kai344

Długie ale takie... od serca ;] Podoba mi się i czekam na następne ^^

2011-01-29 19:11:11 beebas

O ja przepraszam :-D Trochę długie wyszło :-D

  • Dodaj komentarz