trochę. tak samo ciagle forum tez ...
Najnowsze komentarze
komandos2011
do: Wpadłem w nałóg, pomocy!
do:
No to niech czyta :-) Zapraszam :-)
do:
Moja żona powinna to przeczytać, t...
do:
Z motocyklami jest tak, że najpier...
do:
Więcej komentarzy
Bardzo lubię takie teksty dookolne...
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
Moje linki
<brak wpisów>
16.10.2009 16:15
Miłość czy nienawiść - sesja ostatnia - "powrót"
Radość. Stres. Koniec.
Dzisiaj ostatni już wpis ze znanej i lubianej serii "Miłość czy nienawiść" ;-)
Zapraszam.
I w końcu dobrnąłem do końca jazd. Rozpierała mnie radość kiedy
skończyła się ostatnia 20-ta godzina męczarni :-) W środku
wrzeszczałem jak opętany - "Hura! Hura! Koniec! Nareszcie!
Koniec! Udało się! Przeżyłem te 20 godzin! Ale się cieszę, że to
już wreszcie koniec! Że już nie muszę się zmuszać! Że nie będę
się musiał stresować co mi wymyślą na kolejnej lekcji, martwić,
że mi coś nie wychodzi i wogóle! Uff... To już nareszcie
koniec. Naprawdę koniec! :-D".
Tak było - nie ma co tu owijać w bawełnę - cieszyłem się jak dziecko. Zupełnie jak wtedy gdy kończyłem podstawówkę i wiedziałem, że to już najprawdziwszy jej koniec. I tak samo jak kończyłem liceum i z radością wiedziałem, że już więcej naprawdę "nie muszę" i, że od teraz już będzie tylko "chcę" :-)
Jak już trochę mi radość z zakończenia męczarni opadła to dotarło do mnie, że jednak wypadało by się zapisać na egzamin i zdać to diabelstwo - no i że do prawdziwego końca jeszcze trochę zostało. Tak tyci tyci.
No wiem, wiem... nie umiem jeszcze tak jak bym chciał, i że po tych 20-tu godzinach dalej czuję się totalnie niepewnie i raczej będę musiał wziąć dodatkowe jazdy - chyba nawet sporo dodatkowych niestety. Na pewno nie zdam za pierwszym razem więc czeka mnie jeszcze przeprawa przez kolejne podejścia do egzaminów i kolejne dodatkowe jazdy. Na pewno. Ale dobre chociaż to, że nie mam już takiego parcia i musu.
Papiery pokursowe w końcu wszystkie pozałatwiam i daję sobie nieco odpocząć. No i muszę nazbierać sił, żeby pójść i zapisać się na egzamin :-)
No cóż... termin egzaminu wyznaczony to trzeba się umówić na parę jazd co by sobie przypomnieć to całe motofiurdzenie. W końcu miesiąc przerwy miałem to mogłem już wszystko zapomnieć. Niestety ćwiczenia rowerem to nie to samo co na motocyklu. Może to dziwne ale od czasu moich męk na placu i mieście mój rower jakoś mnie dużo lepiej słucha a i chyba koordynacja ruchowa nieco mi się poprawiła :-)
Na coś się przydały te jazdy :-) Przynajmniej w jeździe rowerem. No i na ulicy bardziej zwracam uwagę na jednoślady i częściej ustępuję im "pola" i łbem kręcę więcej :-)
A, ile tych dodatkowych jazd? No nie wiem... ja przeca kiepsko jeżdżę to pewnie z pięć razy albo i więcej będzie trzeba... Zapytam... Nie? Nie trzeba tyle? Acha, na razie dwie i na pewno ostatnia w dzień egzaminu. Się zobaczy jak mi będzie szło po miesięcznej przerwie i najwyżej dobierze się jeszcze kilka.
Cholerka... całym w strachu... miesiąc przerwy... pewnie nic już nie pamiętam...
E? Hmm, dziwne, jakiś taki lekki ten motocykl... i słucha mnie... może lżejszy bo bak pusty? Nie, pełny... dziwne.
Ósemki, slalomki, górki, biegi, redukcje, kierunki, kręciłeb, awaryjne hamowanie - cholera! Co jest? Wszystko mi wychodzi! Dziwne... Czyżbym jednak czegoś się nauczył przez te obowiązkowe jazdy? :-D
Gigantyczny banan i pełny luz w środku! Spokój, niczego po sobie pokazywać, nie mogę przecież tak po prostu zacząć się zachowywać jak by mi się podobało to motocyklowanie, o co to to nie :-) Trzymać fason. Stalowa mina i pełny spokój. A w środku siedzi mały dzieciak i chichocze się na całe gardło z radości, że jazda na moto to taka fajna sprawa. Ale fajnie, jejku jej!
Kurka, a jak kończyłem obowiązkowe jazdy to wydawało mi się, że nic nie umiem a tu taka miła niespodzianka :-D
No to teraz dla zabawy zrobię sobie własny egzamin :-) Ruszanie, slalom, ósemki, slalom, górka... kurde! Wyszło :-) Jeszcze raz... znowu wyszło :-) Ale superkowo! Jedynka, dwójka, trójka, czwórka, hamowanie! Wyszło! Raju! To jednak się da na tym placu rozpędzić moto do czwórki i zahamować i nawet miejsca wystarcza :-D
Śmieszne, nie tak dawno wszystko mi przeszkadzało i na nic nie było czasu a teraz łbem kręcę, kierunki włączam, biegi zmieniam w te i we wte a moto mnie słucha jak bym był co najmniej urodzonym motocyklistą (choć nadal nieco niedoświadczonym) :-) Ale mi się micha cieszy - oczywiście tylko tak w środku - żeby nikt nie zauważył :-)
No chyba wreszcie zaczyna mi się to naprawdę podobać :-)
Już godzina minęła? Tak szybko? A, tera miasto... OK. Lecimy.
Spokacz. Hmm... jeszcze tylko ta dynamika... nie czaję tego do końca. Z jednej strony ma być dynamicznie ale z drugiej strony ekstra ostrożnie i z podwójną wyobraźnią... pewnie przyjdzie z czasem... jak już będę jeździł na swojej maszynce :-) Kiedyś. Może.
Wracamy. Fajnie było. Po tylu jazdach obie trasy mam już obcykane. Żeby tylko nie nawalić z czymś na egzaminie i będzie wporzo.
No i pamiętać, że stres dojdzie więc będzie trzeba uważać bo paskudnik potrafi nieźle namieszać :-)
W końcu nadszedł TEN dzień. Jeszcze tylko rano jazdy a potem egzamin po południu. Odpaliłem sobie mantrę "Wszystko jest OK. Będzie dobrze. Jestem spokojny i wyluzowany. Zdam za pierwszym razem. Będzie jak z samochodem. Jedno podejście. Skupić się maksymalnie i nie przejmować. Będzie dobrze. Zdam za pierwszym razem. Wyluzować. Świat się nie skończy w razie oblania." - i tak w kółko. A jak tylko dołujące myśli zaczynają się gdzieś tam kołatać to zaraz mantra i przechodzi :-)
Ostatnia poranna jazda minęła nadzywczaj szybko. Zarówno plac jak i miasto całkowicie bez ekstraordynaryjnych emocji. Wszystko wychodziło jak miało wychodzić - no tylko ta dynamika jazdy jakoś tak... nie bardzo... ale gdzie tu dynamicić skoro wszędzie 40 i 50 km/h. Spoko. Żeby tylko nic nie skwasić i będzie OK.
Teoria - mały pikuś. Pytania już tyle razy wałkowałem, że nie ma możliwości żeby oblać. W trakcie testu sprawdziłem tylko kilka razy czy aby na pewno dobrze odpowiedziałem i wreszcie klik na "Zakończ" (oczywiście na polecenie egzaminatora). Spoko - ani jednego błędu. Teraz tylko plac i miasto.
Stres mi się włączył mimo mantry i coś tam pokiełbasiłem na placu z kolejnością czynności ale jakoś egzaminator mi odpuścił. Motocykl egzaminacyjny niby taki sam jak kursowy a jednak zachowywał się zupełnie inaczej. Sprzęgło było jakieś takie bardzo krótkie i brało w zupełnie innym miejscu. Na szczęście delikatnie się z nim obchodziłem i udało się obowiązkowe manewry na placu zaliczyć bez najmniejszego problemu. Połowa z mojej tury oblała na placu. Właśnie głównie z powodów nie wyczucia motocykla. Na ruszaniu z miejsca i na górce polegli za to ósemki wszystkim poszły bezbłędnie a tego bałem się najbardziej.
No więc zostało mi już tylko miasto. Radio podłączyli, sprawdzili czy działa i obiecali podpowiadać jak jechać mimo iż trasę znałem doskonale.
Jakoś udało się przejechać przez miasto bez problemów choć raz musieli mi nieco pomóc bo oczywiście mimo iż mieliśmy włączone kierunkowskazy i L'ki i samochód pilotujący opisany był, że to egzamin, to Warszawscy kierowcy jakoś nie kwapili się, żeby nieco ustąpić miejsca i pozwolić zmienić pas ruchu - ech... Na koniec jak już dojechałem z powrotem do ośrodka to usłyszałem "Panie! Ale ta dynamika jazdy to kompletnie do niczego! Na tych skrzyżowaniach gdzie pan stał i się czaił to ze trzy razy byśmy przejechali...". Coś tam wybąkałem mało zrozumiałego i w końcu usłyszałem - "Zaliczone". Chyba się zlitowali z racji mojego "sędziwego" wieku :-)
Ulga. Że już za mną. Nawet się jakoś specjalnie nie ucieszyłem. Teraz to już naprawdę koniec - prawie. Tylko jeszcze odczekać swoje i odebrać nowy plastikowy kartonik z wpisaną legalnie, oficjalnie kat. A. i będzie finito.
W końcu lipca 2009 odebrałem - od tamtej pory mogę już na legalu :-)
I to już naprawdę koniec.
Wreszcie mogę się przyznać bez bicia - lubię motocykle - nawet bardzo. Może to jeszcze nie miłość ale na pewno nie jest to już nienawiść :-)
Teraz już wiem co może mi dać jazda i wiem, że chcę jeździć. Od następnego sezonu zamierzam stać się posiadaczem i właścicielem maszyny, która pozwoli mi na rozpoczęcie długich miesięcy nauki w praktyce. A jeśli przy okazji będę miał coś ciekawego do napisana w tej kwestii to nie omieszkam podzielić się z Wami :-)
Na razie póki co nie wiem czy jeszcze będę w stanie coś napisać na swoim blogu w najbliższym czasie bo sezon dla mnie właściwie się skończył a ja nawet na jakiś marny skuter od czasu zdania egzaminu nie usiadłem (choć rowerem skutecznie szalałem jak tylko czas i pogoda pozwalały).
Poza tym kryzys ("Kryzys" to nie o Tobie) mnie dopadł na kilku frontach i na razie jedyne co mi pozostało to gapić się na jednoślady na ulicach, wsłuchiwać w odgłosy typowe dla tych maszynek i ciągle siedzieć w internecie przeglądając na lewo i prawo wszystko co się da w temacie motocykli.
Mam nadzieję, że wraz z rozpoczęciem nowego sezonu mi się polepszy i w końcu usiądę na własne moto zanim zapomnę wszystko czego się nauczyłem przez długie miesiące krótkiej przygody z motocyklami :-)
Teraz już kończę i zabieram się za realizację marzeń - trzymajcie się ciepło :-)
Tak było - nie ma co tu owijać w bawełnę - cieszyłem się jak dziecko. Zupełnie jak wtedy gdy kończyłem podstawówkę i wiedziałem, że to już najprawdziwszy jej koniec. I tak samo jak kończyłem liceum i z radością wiedziałem, że już więcej naprawdę "nie muszę" i, że od teraz już będzie tylko "chcę" :-)
Jak już trochę mi radość z zakończenia męczarni opadła to dotarło do mnie, że jednak wypadało by się zapisać na egzamin i zdać to diabelstwo - no i że do prawdziwego końca jeszcze trochę zostało. Tak tyci tyci.
No wiem, wiem... nie umiem jeszcze tak jak bym chciał, i że po tych 20-tu godzinach dalej czuję się totalnie niepewnie i raczej będę musiał wziąć dodatkowe jazdy - chyba nawet sporo dodatkowych niestety. Na pewno nie zdam za pierwszym razem więc czeka mnie jeszcze przeprawa przez kolejne podejścia do egzaminów i kolejne dodatkowe jazdy. Na pewno. Ale dobre chociaż to, że nie mam już takiego parcia i musu.
Papiery pokursowe w końcu wszystkie pozałatwiam i daję sobie nieco odpocząć. No i muszę nazbierać sił, żeby pójść i zapisać się na egzamin :-)
No cóż... termin egzaminu wyznaczony to trzeba się umówić na parę jazd co by sobie przypomnieć to całe motofiurdzenie. W końcu miesiąc przerwy miałem to mogłem już wszystko zapomnieć. Niestety ćwiczenia rowerem to nie to samo co na motocyklu. Może to dziwne ale od czasu moich męk na placu i mieście mój rower jakoś mnie dużo lepiej słucha a i chyba koordynacja ruchowa nieco mi się poprawiła :-)
Na coś się przydały te jazdy :-) Przynajmniej w jeździe rowerem. No i na ulicy bardziej zwracam uwagę na jednoślady i częściej ustępuję im "pola" i łbem kręcę więcej :-)
A, ile tych dodatkowych jazd? No nie wiem... ja przeca kiepsko jeżdżę to pewnie z pięć razy albo i więcej będzie trzeba... Zapytam... Nie? Nie trzeba tyle? Acha, na razie dwie i na pewno ostatnia w dzień egzaminu. Się zobaczy jak mi będzie szło po miesięcznej przerwie i najwyżej dobierze się jeszcze kilka.
Cholerka... całym w strachu... miesiąc przerwy... pewnie nic już nie pamiętam...
E? Hmm, dziwne, jakiś taki lekki ten motocykl... i słucha mnie... może lżejszy bo bak pusty? Nie, pełny... dziwne.
Ósemki, slalomki, górki, biegi, redukcje, kierunki, kręciłeb, awaryjne hamowanie - cholera! Co jest? Wszystko mi wychodzi! Dziwne... Czyżbym jednak czegoś się nauczył przez te obowiązkowe jazdy? :-D
Gigantyczny banan i pełny luz w środku! Spokój, niczego po sobie pokazywać, nie mogę przecież tak po prostu zacząć się zachowywać jak by mi się podobało to motocyklowanie, o co to to nie :-) Trzymać fason. Stalowa mina i pełny spokój. A w środku siedzi mały dzieciak i chichocze się na całe gardło z radości, że jazda na moto to taka fajna sprawa. Ale fajnie, jejku jej!
Kurka, a jak kończyłem obowiązkowe jazdy to wydawało mi się, że nic nie umiem a tu taka miła niespodzianka :-D
No to teraz dla zabawy zrobię sobie własny egzamin :-) Ruszanie, slalom, ósemki, slalom, górka... kurde! Wyszło :-) Jeszcze raz... znowu wyszło :-) Ale superkowo! Jedynka, dwójka, trójka, czwórka, hamowanie! Wyszło! Raju! To jednak się da na tym placu rozpędzić moto do czwórki i zahamować i nawet miejsca wystarcza :-D
Śmieszne, nie tak dawno wszystko mi przeszkadzało i na nic nie było czasu a teraz łbem kręcę, kierunki włączam, biegi zmieniam w te i we wte a moto mnie słucha jak bym był co najmniej urodzonym motocyklistą (choć nadal nieco niedoświadczonym) :-) Ale mi się micha cieszy - oczywiście tylko tak w środku - żeby nikt nie zauważył :-)
No chyba wreszcie zaczyna mi się to naprawdę podobać :-)
Już godzina minęła? Tak szybko? A, tera miasto... OK. Lecimy.
Spokacz. Hmm... jeszcze tylko ta dynamika... nie czaję tego do końca. Z jednej strony ma być dynamicznie ale z drugiej strony ekstra ostrożnie i z podwójną wyobraźnią... pewnie przyjdzie z czasem... jak już będę jeździł na swojej maszynce :-) Kiedyś. Może.
Wracamy. Fajnie było. Po tylu jazdach obie trasy mam już obcykane. Żeby tylko nie nawalić z czymś na egzaminie i będzie wporzo.
No i pamiętać, że stres dojdzie więc będzie trzeba uważać bo paskudnik potrafi nieźle namieszać :-)
W końcu nadszedł TEN dzień. Jeszcze tylko rano jazdy a potem egzamin po południu. Odpaliłem sobie mantrę "Wszystko jest OK. Będzie dobrze. Jestem spokojny i wyluzowany. Zdam za pierwszym razem. Będzie jak z samochodem. Jedno podejście. Skupić się maksymalnie i nie przejmować. Będzie dobrze. Zdam za pierwszym razem. Wyluzować. Świat się nie skończy w razie oblania." - i tak w kółko. A jak tylko dołujące myśli zaczynają się gdzieś tam kołatać to zaraz mantra i przechodzi :-)
Ostatnia poranna jazda minęła nadzywczaj szybko. Zarówno plac jak i miasto całkowicie bez ekstraordynaryjnych emocji. Wszystko wychodziło jak miało wychodzić - no tylko ta dynamika jazdy jakoś tak... nie bardzo... ale gdzie tu dynamicić skoro wszędzie 40 i 50 km/h. Spoko. Żeby tylko nic nie skwasić i będzie OK.
Teoria - mały pikuś. Pytania już tyle razy wałkowałem, że nie ma możliwości żeby oblać. W trakcie testu sprawdziłem tylko kilka razy czy aby na pewno dobrze odpowiedziałem i wreszcie klik na "Zakończ" (oczywiście na polecenie egzaminatora). Spoko - ani jednego błędu. Teraz tylko plac i miasto.
Stres mi się włączył mimo mantry i coś tam pokiełbasiłem na placu z kolejnością czynności ale jakoś egzaminator mi odpuścił. Motocykl egzaminacyjny niby taki sam jak kursowy a jednak zachowywał się zupełnie inaczej. Sprzęgło było jakieś takie bardzo krótkie i brało w zupełnie innym miejscu. Na szczęście delikatnie się z nim obchodziłem i udało się obowiązkowe manewry na placu zaliczyć bez najmniejszego problemu. Połowa z mojej tury oblała na placu. Właśnie głównie z powodów nie wyczucia motocykla. Na ruszaniu z miejsca i na górce polegli za to ósemki wszystkim poszły bezbłędnie a tego bałem się najbardziej.
No więc zostało mi już tylko miasto. Radio podłączyli, sprawdzili czy działa i obiecali podpowiadać jak jechać mimo iż trasę znałem doskonale.
Jakoś udało się przejechać przez miasto bez problemów choć raz musieli mi nieco pomóc bo oczywiście mimo iż mieliśmy włączone kierunkowskazy i L'ki i samochód pilotujący opisany był, że to egzamin, to Warszawscy kierowcy jakoś nie kwapili się, żeby nieco ustąpić miejsca i pozwolić zmienić pas ruchu - ech... Na koniec jak już dojechałem z powrotem do ośrodka to usłyszałem "Panie! Ale ta dynamika jazdy to kompletnie do niczego! Na tych skrzyżowaniach gdzie pan stał i się czaił to ze trzy razy byśmy przejechali...". Coś tam wybąkałem mało zrozumiałego i w końcu usłyszałem - "Zaliczone". Chyba się zlitowali z racji mojego "sędziwego" wieku :-)
Ulga. Że już za mną. Nawet się jakoś specjalnie nie ucieszyłem. Teraz to już naprawdę koniec - prawie. Tylko jeszcze odczekać swoje i odebrać nowy plastikowy kartonik z wpisaną legalnie, oficjalnie kat. A. i będzie finito.
W końcu lipca 2009 odebrałem - od tamtej pory mogę już na legalu :-)
I to już naprawdę koniec.
Wreszcie mogę się przyznać bez bicia - lubię motocykle - nawet bardzo. Może to jeszcze nie miłość ale na pewno nie jest to już nienawiść :-)
Teraz już wiem co może mi dać jazda i wiem, że chcę jeździć. Od następnego sezonu zamierzam stać się posiadaczem i właścicielem maszyny, która pozwoli mi na rozpoczęcie długich miesięcy nauki w praktyce. A jeśli przy okazji będę miał coś ciekawego do napisana w tej kwestii to nie omieszkam podzielić się z Wami :-)
Na razie póki co nie wiem czy jeszcze będę w stanie coś napisać na swoim blogu w najbliższym czasie bo sezon dla mnie właściwie się skończył a ja nawet na jakiś marny skuter od czasu zdania egzaminu nie usiadłem (choć rowerem skutecznie szalałem jak tylko czas i pogoda pozwalały).
Poza tym kryzys ("Kryzys" to nie o Tobie) mnie dopadł na kilku frontach i na razie jedyne co mi pozostało to gapić się na jednoślady na ulicach, wsłuchiwać w odgłosy typowe dla tych maszynek i ciągle siedzieć w internecie przeglądając na lewo i prawo wszystko co się da w temacie motocykli.
Mam nadzieję, że wraz z rozpoczęciem nowego sezonu mi się polepszy i w końcu usiądę na własne moto zanim zapomnę wszystko czego się nauczyłem przez długie miesiące krótkiej przygody z motocyklami :-)
Teraz już kończę i zabieram się za realizację marzeń - trzymajcie się ciepło :-)
Komentarze : 4
2010-09-24 10:29:46
morham
@beebas
Przynajmniej dla tych co im się już tryb nieśmiertelności wyłączył :)
2010-09-10 12:34:08
beebas
Morham: Napewno :-) Mi się podobają :-) Poza tym są potrzebne - niech chcący zacząć zdają sobie sprawę, że nauka jazdy motocyklem to nie takie tam pitu pitu tylko poważna sprawa :-D
2010-09-02 11:21:30
morham
:) Cholera. Czytam i czytam i gęba mi się cieszy do Twoich tekstów. Ciekawe czy do moich też się komuś tak pocieszy :)
2009-10-16 21:27:13
Dywersant
Życzę powodzenia w realizacji ;)
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (14)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)